W Soczi jej start wzbudzał kontrowersje prawie tak wielkie,
jak sława, która jej towarzyszyła. Dzięki niej bobsleje przez moment przedarły
się do mediów. W pogoni za marzeniami zamieniła bieżnię na tor lodowy, chociaż
i tam nie udało jej się zawiesić na szyi upragnionego medalu. LoLo Jones, jedna
z największych nieobecnych igrzysk w Pjongczangu, cały czas biegnie za swoim
marzeniem.
Z piwnicy na igrzyska
Życie nie oszczędzało Lauri, na którą od dziecka mówiono
LoLo, żeby odróżnić ją od matki, noszącej to samo imię. Wychowywała się w
zasadzie bez ojca, pilota, który z wojska trafił do więzienia. Przyszła
olimpijka bardzo często musiała się przenosić, bo jej matka, mimo pracy na dwa
etaty, nie była w stanie zapewnić sześcioosobowej rodzinie godziwych warunków bytowych.
I tak familia Jonesów trafiła do piwnicy kościoła prowadzonego przez Armię
Zbawienia, która starając się ich jakoś wspomóc, użyczyła im lokal. Mała LoLo w
wakacje, kiedy w kościele odbywały się obozy dla wiernych, wstawała skoro świt,
żeby rówieśnicy nie dowiedzieli się, że mieszka w piwnicy.
Kiedy nadszedł czas kolejnej przeprowadzki, LoLo, która już
wtedy zaczęła uprawiać lekkoatletykę, powiedziała matce, że nie może przenieść
się do miasta, w którym nie ma bieżni, bo marzy o tym, by móc wystartować na igrzyskach.
Jones opuściła swoich bliskich, a dzięki swojemu licealnemu trenerowi, mogła
pomieszkiwać u kilku rodzin „zastępczych” w Des Moines. To pozwoliło jej
rozwijać swój talent, chociaż treningi musiała łączyć z pracą w miejscowej
kawiarni. Cały czas jednak miała przed sobą jeden cel – sportową karierę i
start na igrzyskach.
Zdołała dostać się na studia ekonomiczne na Uniwersytecie w
Luizjanie, chociaż pierwotnie miała studiować w swoim rodzinnym Iowa. Postanowiła
jednak, że program lekkoatletyczny i kadra trenerska w Luizjanie pomoże jej się
rozwinąć i przybliży ją do spełnienia swojego olimpijskiego marzenia. Okazało
się, że był to dobry krok, bo już w 2002 roku została akademicką wicemistrzynią
USA w biegu na 100 metrów przez płotki, natomiast rok później była już
najlepsza w wyścigu na 60 metrów przez płotki. Igrzyska w Atenach były coraz
bliżej.
Pierwszy płotek przewrócony
Niestety, mimo sukcesów w akademickich mistrzostwach LoLo
Jones nie zdołała zakwalifikować się do kadry Stanów Zjednoczonych na igrzyska
w 2004 roku. Młodej biegaczce świat się zawalił. Skończyła studia i stanęła
przed trudnym wyborem co dalej. Mogła co prawda wykorzystać swoje ekonomiczne
wykształcenie i rozpocząć pracę w zawodzie, ale oznaczałoby to, że porzuca
swoje sportowe marzenia. Kontynuowanie kariery nie wydawało się możliwe, bo nie
miała żadnych oszczędności ani środków do życia.
Jej trener namówił ją jednak, by się nie poddawała i postawiła
na sport. Początki były trudne, bieda znów zajrzała jej w oczy. Żeby ograniczyć
rachunki zrezygnowała z używania klimatyzacji, co przy panujących w Luizjanie
upałach, było trudne do zniesienia. Łapała się wszystkich możliwych dorywczych
prac, żeby tylko móc trenować. Pracowała w supermarkecie, jako prywatna
trenerka w siłowni i kelnerka.
Jej upór zaczął jednak przynosić efekty i Jones znaczyła
coraz więcej w lekkoatletycznym świecie. W 2006 roku często pojawiała się na
prestiżowych mityngach, zajmując czołowe lokaty. Dwanaście miesięcy później
zakwalifikowała się do kadry USA na mistrzostwa świata w Osace, na których
zajęła szóste miejsce. To był dopiero początek kariery, na którą LoLo tak długo
pracowała.
… i dziewiąty także
Przełom nastąpił w 2008 roku. Od początku była w znakomitej
formie, co udowodniła na halowych mistrzostwach świata w Valencii, gdzie
sięgnęła po złoty medal. Tym razem nie mogło jej zabraknąć w kadrze na igrzyska
olimpijskie w Pekinie, na których była jedną z głównych kandydatek do medalu.
Niestety, chociaż udało jej się awansować do finału, tam spotkało ją kolejne
wielkie rozczarowanie. Była w znakomitej formie, ale miała ogromnego pecha. Po
ośmiu płotkach wyszła na prowadzenie i wydawało się, że nic nie odbierze jej
złota. Nic poza ostatnim płotkiem, na którym się potknęła, wytraciła rytm i
spadła ostatecznie na siódmą pozycję. Do mety dobiegła ze łzami w oczach. W pierwszym
wywiadzie po biegu jeszcze jakoś się trzymała, ale potem można było zobaczyć,
jak siedzi na bieżni i płacze, powtarzając cały czas jedno słowo „Dlaczego?”. Tym
razem jednak nie było mowy o końcu kariery, bo jako mistrzyni świata, mogła
nadal gonić swoje marzenie.
Później okazało się, że strącenie płotka miało związek z
urazem rdzeniowym, powodującym brak pełnego czucia w stopie, które co jakiś
czas dawało o sobie znać. Lekarz zajmujący się lekkoatletką stwierdził, że jej
mózg nagle tracił kontakt ze stopą i tracił nad nią kontrolę. Niestety, stało
się to w najgorszym z możliwych momentów, w najważniejszym biegu jej życia.
Jones jednak nie załamała się i chociaż w kolejnym sezonie
miała sporo problemów z kontuzjami, nadal wierzyła, że stanie na olimpijskim podium.
W 2010 roku podczas halowych mistrzostw świata w Doha po raz kolejny sięgnęła
po złoty medal i znów znalazła się na szczycie. Chociaż do igrzysk były dwa
lata, wszyscy eksperci byli przekonani, że LoLo w Londynie odkuje się za
nieszczęsny start w Pekinie i tym razem sięgnie po medal.
Wszystko było podporządkowane igrzyskom w stolicy Wielkiej
Brytanii, gdzie amerykańska płotkarka miała w końcu sięgnąć po upragniony
medal.
Nie wystarczy bardzo chcieć
W Londynie LoLo Jones była w świetnej formie. Najpierw
przeszła kwalifikacje do amerykańskiej kadry, potem jak burza przeszła
eliminacje, półfinał i pewnie awansowała do finału. Cały czas notowała
progresję czasów i wydawało się, że w wielkim finale eksploduje. I po części tak
też się stało. Jones pobiegła świetnie, ale… No właśnie. Jej rywalki pobiegły
jeszcze lepiej i zajęła najgorsze dla sportowca, czwarte miejsce, znów będąc o
włos od wymarzonego medalu. Kolejne rozczarowanie, kolejny zawód, kolejny cios.
Ponownie okazało się, że nie wystarczy tylko bardzo czegoś chcieć, musi
zaistnieć jeszcze szereg innych okoliczności, żeby spełnić swoje marzenie.
Po igrzyskach jej kondycja fizyczna i psychiczna była
kiepska. Biegaczka zaczęła przybierać na wadze, przestała trenować, myślała o
porzuceniu sportu. Wtedy jednak pojawiła się dla niej niespodziewana szansa.
Przyrost wagi sprawił, że stała się także silniejsza, a że cały czas była
bardzo szybka, została zaproszona do kadry bobsleistek. Okazało się, że Jones
świetnie sprawdza się w roli rozpychającej. Zyskała nową motywację, a pierwsze
sukcesy przyszły bardzo szybko. Już po nieco ponad roku została mistrzynią
świata w zawodach drużynowych, a perspektywa startu w zimowych igrzyskach w
Soczi stawała się bardzo realna.
Za ładna i zbyt popularna
Konkurencja w damskich bobslejach w USA jest bardzo zacięta.
Świetnych rozpychających nie brakuje, a miejsc w kadrze na igrzyska było tylko
sześć. Ostatecznie udało jej się dostać do teamu z pilotką Jazmine Fenlator,
jednak zanim to się stało, musiała pokonać prawdziwą burzę, rozpętaną przez
swoich krytyków, którzy zarzucili jej w zasadzie wszystko, łącznie z tym, że
jest zbyt ładna, a jej nominacja ma tylko i wyłącznie wymiar marketingowy.
Najpierw pojawiły się zarzuty, że LoLo Jones wykorzystuje swoją
popularność i jest promowana kosztem innych, lepszych zawodniczek. Spośród
wszystkich zimowych sportowców z USA, miała najwięcej obserwujących na
Twitterze, gdzie wypowiadała się nie tylko na tematy sportowe, ale także
społeczne i religijne. Jedna z jej rywalek Emily Azevedo stwierdziła nawet, że
zamiast pracować na siłowni mogła skupić się na mediach społecznościowych,
wtedy miałaby większe szanse w starciu z Jones.
Mówiono także, że jest dla bobslejów tym, czym Anna
Kurnikowa dla tenisa. Podobnie jak piękna Rosjanka, miała wnosić do sportu
tylko swój wygląd. Jednak ambitna zawodniczka broniła się, że w porównaniu do
byłej tenisistki ona ma na koncie sporo sukcesów. Jeden z dziennikarzy ocenił z
kolei, że powołanie do kadry byłej mistrzyni świata w biegach przez płotki ma
podłoże rasowe, bowiem LoLo ma w sobie niesamowitą mieszankę genów. Ma w sobie
krew indiańską, afrykańską, francuską i norweską, stąd jej niepowtarzalna
uroda.
Trenerzy reprezentacji USA byli jednak nieugięci i postawili
na LoLo Jones, która broniła się także dobrymi wynikami, dzięki czemu fala
krytyki w końcu ustała. Płotkarka po raz kolejny stanęła przed szansą na
olimpijski medal, ale znów poniosła porażkę. Ona i Fenlator zajęły dość
dalekie, jedenaste miejsce.
Zachowanie dziewictwa trudniejsze niż start na igrzyskach
LoLo Jones w USA cały czas jest jedną z najpopularniejszych
sportsmenek. Często pojawia się w telewizji, wzięła udział w słynnym show Jay’a
Leno, a także w tamtejszej wersji „Tańca z gwiazdami”. Ma na koncie także
drobne epizody w serialach, a także dość odważną sesję dla magazynu „Body”.
Spory rozgłos wywołała jej deklaracja z 2012 roku, że wciąż jest
dziewicą i zamierza wytrwać w swoim postanowieniu do ślubu. – Chciałabym powiedzieć wszystkim, że to
najtrudniejsze, czego udało mi się dokonać. Zachowanie dziewictwa jest cięższe
niż kwalifikacja na igrzyska czy ukończenie studiów – stwierdziła w jednym z
programów w HBO. Zawsze deklarowała się jako gorliwa chrześcijanka, a przed
każdym biegiem odmawiała krótką modlitwę.
Płotkarka i bobsleistka nigdy nie zapomniała, ani skąd
pochodzi, ani o swoich początkach i kiedy tylko zaczęła zarabiać pieniądze,
bardzo mocno zaangażowała się w działalność charytatywną. Kupowała sprzęt dla
swojej uczelni, fundowała stypendia dla małoletnich sportowców z ubogich
rodzin, a kiedy jej macierzyste tereny nawiedziła powódź, wspierała finansowo
ludzi, którzy stracili dorobek całego życia. Swoją nagrodę z olimpijskich
kwalifikacji przekazała Renee Trout, kobiecie samotnie wychowującej dzieci,
która także została dotknięta powodzią.
Wielka nieobecna w Pjongczangu
Chociaż Jones w tym roku skończy 36 lat, nadal marzyła o
starcie na igrzyskach. Niestety nie udało jej się zakwalifikować do kadry
bobsleistek i do Pjongczangu nie poleci. Tym razem znów nie obyło się bez
kontrowersji, bo LoLo miała lepsze wyniki, niż jej konkurentki, ale trenerzy
kadry USA postawili na inne rozpychające. Sama przyznaje, że była było to dla
niej bardzo przykre zaskoczenie, zwłaszcza, że swój ostatni wyścig w bobslejach
wygrała. Kilka godzin po wygranej, dowiedziała się, że do Korei w jej miejsce
poleci ktoś inny. Można powiedzieć, że karma wróciła, ale w tym wypadku, biorąc
pod uwagę całą historię sportsmenki z Iowa, takie stwierdzenie nie byłoby fair.
LoLo nie zamierza jednak porzucać swoich marzeń. Po roku
przerwy, postanowiła wrócić do biegów przez płotki. Znów zaczyna rygorystyczną
dietę i ciężkie przygotowania. Sama przyznaje, że czuje się jak idiotka, bo na
zdrowy rozum, nie ma już szans na dobry wynik. A może jednak? W końcu pokonała
już tyle życiowych płotków, że kolejne dziesięć na bieżni nie zrobi żadnej
różnicy. Na oficjalnym profilu twitterowym pisze, że będzie uprawiać sport do
41-ego roku życia, bo film o czterdziestoletniej dziewicy będzie hitem.
Komentarze
Prześlij komentarz