Naea Bennett i jego słodko-gorzka historia

"Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia i śmierci. Jestem rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, że to coś o wiele ważniejszego” – ten cytat legendarnego menedżera Billa Shankly’ego zna chyba każdy fan piłki nożnej. Dla wielu ludzi futbol to całe życie, ale zdarzają się momenty, w których muszą wybrać, czy wyżej postawić mecz, czy też przekonania, które kształtowały ich od małego. Właśnie przed takim dylematem stanął tahitański piłkarz plażowy Naea Bennett.

Pierwsze kroki na salonach

Ten urodzony w 1977 roku zawodnik od dziecka uganiał się za piłką. Jak wielu rówieśników w jego rodzinnym Tahiti, łączył bieganie po trawie z grą na plaży, w końcu w tym niewielkim wyspiarskim państwie piasku jest pod dostatkiem. Zarówno w tradycyjnej odmianie futbolu, jak i w beach soccerze, osiągnął poziom reprezentacyjny, ale sukcesy odnosił już tylko i wyłącznie na piasku. Narodowa drużyna Tahiti w piłce nożnej jest kopciuszkiem i nawet nie marzy o udziale w mistrzostwach świata. Zupełnie inaczej sprawa wygląda w piłce nożnej plażowej, gdzie w Oceanii od kilku lat w zasadzie nie mają sobie równych, a i na świecie stają się jednym z czołowych zespołów. Po raz pierwszy w organizowanym przez FIFA Pucharze Świata, mogliśmy oglądać ich w 2011 roku we włoskiej Ravennie.

Czarodziej ze Szwajcarii

W składzie Tahitańczyków nie mogło zabraknąć Naei Bennetta, uchodzącego za jednego z najlepszych piłkarzy plażowych w całej Oceanii. Włoskie mistrzostwa zaczęli bardzo dobrze, bo od wygranej z Wenezuelą 5:2, w której jedną z bramek zdobył nasz bohater. Później jednak przyszły dwie wysokie porażki z Rosją i Nigerią i wyspiarska reprezentacja pożegnała się z turniejem już po fazie grupowej. To był jednak bodziec do rozwoju tej dyscypliny na Tahiti, zwłaszcza, że to właśnie ten kraj został wyznaczony jako gospodarz kolejnego Pucharu Świata. W 2013 roku wszystkie najlepsze drużyny globu zjechały się właśnie na Tahiti, gdzie na miejscowych plażach odbył się jeden z najbardziej kolorowych turniejów w historii. Gospodarze przygotowali się do niego jak najlepiej, a w sukcesie sportowym miał im pomóc legendarny Szwajcar Angelo Schirinzi, który praktycznie w pojedynkę ze swojego kraju uczynił plażową potęgę. Teraz miał swoją wiedzą wesprzeć zawodników z Oceanii, by ci godnie zaprezentowali się przed swoją publicznością. W składzie mieli kilku graczy znanych z trawiastych boisk, między innymi wychowanka FC Nantes i przedstawiciela niezwykle licznej w tym kraju chińskiej mniejszości Raimanę Li Fung Kuee. Kapitanem i liderem zespołu był Naea Bennett.

Na początek grupowych zmagań udało im się pokonać Zjednoczone Emiraty Arabskie 3:2, a następnie po dogrywce ograć Stany Zjednoczone 5:3 i nawet porażka na koniec z faworyzowaną Hiszpanią 2:4 nie zmąciła radości miejscowych kibiców, którzy mogli cieszyć się z awansu swoich ulubieńców do ćwierćfinału. Tam jednak czekała na nich Argentyna i mało kto spodziewał się, że ekipa prowadzona przez Schirinziego podejmie walkę z graczami z Ameryki Południowej. Jednak niesieni dopingiem ponad czterech tysięcy ludzi Tahitańczycy, zagrali fantastycznie i rozbili przeciwników aż 6:1! Kapitalną partię rozegrał Bennett, który jak na lidera przystało, poprowadził swoich kolegów do zwycięstwa. W półfinale trafili na broniących tytułu Rosjan, którzy już raz wybili im piłkę z głowy. Na swoim terenie kadra Tahiti nie zamierzała jednak łatwo sprzedawać skóry. Kiedy na początku trzeciej tercji po strzale Benneta wyszła na prowadzenie 3:2, wydawało się, że sensacja wisi w powietrzu. Bardziej doświadczeni zawodnicy ze Starego Kontynentu zdobyli w końcówce trzy bramki i pozbawili wyspiarzy marzeń o medalu.

W meczu o trzecie miejsce gospodarze turnieju zmierzyli się z Brazylijczykami, którzy w swoim składzie mieli kilku czołowych piłkarzy plażowych świata, takich jak Andre czy Bruno Xavier. Po jednym z najpiękniejszych spotkań tego turnieju, popisach strzeleckich Li Fung Kuee i Benneta, w regulaminowym czasie gry padł wyniki 7:7. O wszystkim musiały zadecydować rzuty karne, które w piłce plażowej wykonywało się do pierwszego błędu. W ekipie Canarinhos nie pomylił się Jorghinio, natomiast najlepszy strzelec Tahitańczyków Li Fung Kuee przegrał pojedynek z bramkarzem rywali i piękna przygoda gospodarzy turnieju skończyła się bez medalu. Początkowy smutek zastąpiła natomiast wielka radość, że tak mały kraj jest czwartą drużyną świata.

Sky is not the limit

Kolejny Puchar Świata rozgrywany był w portugalskim Espinho w roku 2015. Żeby dobrze przygotować się do turnieju, reprezentacja Tahiti udała się do Europy już kilka tygodni wcześniej. Bez wsparcia Angelo Schirinziego, nikt nie widział w zespole z Oceanii kandydatów do zajęcia jednego z czołowych miejsc, zwłaszcza że w grupie Tahitańczycy znaleźli się z: Rosją, Paragwajem i Madagaskarem. Okazało się, że wcześniejsze przybycie na Stary Kontynent było świetnym pomysłem, bo grupowe zmagania reprezentacja Tahiti zakończyła z kompletem zwycięstw, pokonując wreszcie prześladująca ją we wcześniejszych czempionatach Rosję 7:6.

Od początku to był turniej Naei Bennetta, który rozkręcał się z meczu na mecz. Jego dwa trafienia w ćwierćfinale pozwoliły pokonać Irańczyków 5:4 i po raz drugi z rzędu awansować do półfinału Pucharu Świata. Tam już czekali Włosi, ale kolejny świetny mecz rozegrał Bennett. W regulaminowym czasie gry dwukrotnie pokonał golkipera rywali, ale to wystarczyło tylko do remisu z reprezentacją Italii 6:6. Tym razem jednak Tahitańczycy się nie mylili, a Li Fung Kuee w decydującym momencie zmazał swoje winy sprzed dwóch lat i wprowadził swoją drużynę do finału. Sensacja stała się faktem!

Słodko-gorzki smak medalu

Cały kraj oszalał z radości, bo dla tej małej społeczności był to ogromny sukces. W finale czekała już co prawda Portugalia, z legendarnym Madjerem, ale dzielni Tahitańczycy po wcześniejszym pokonaniu Rosji czy Włochów nie bali się już nikogo. Pojawił się jednak pewien problem. Spotkanie finałowe zaplanowano bowiem na niedzielne popołudnie. Naea Bennett, lider i mentalny przywódca zespołu, jest adwentystą Dnia Siódmego. Ten religijny odłam zabrania wykonywania jakiejkolwiek pracy w niedzielę, w co wlicza się także granie w piłkę. Przed piłkarzem Tahiti stanął bardzo trudny wybór, zagrać w prawdopodobnie najważniejszym meczu swojego życia, czy pozostać wiernym swoim przekonaniom. Kibice z Oceanii pisali do niego listy i błagali, żeby zagrał, wiedzieli, że bez niego szanse na końcowy sukces drastycznie maleją. Bennett jednak nie dał się złamać i ostatecznie nie pojawił się na boisku. Cały mecz siedział na trybunach, owinięty w narodową flagę, z jednej strony smutny, że omija go coś tak wielkiego, z drugiej dumny, że dochował swojej wiary. Niestety bez niego reprezentanci Tahiti przegrali z gospodarzami turnieju 3:5 i musieli zadowolić się srebrnymi medalami. Był to oczywiście największy sukces w ich historii, ale zapewne każdy z tyłu głowy miał myśl, że ze swoim kapitanem na boisku wszystko mogło potoczyć się inaczej.

Można powiedzieć, że historia niejako zatoczyła koło, bo ojciec Naei, Errol Bennett również przed laty był świetnym piłkarzem. Po przyjęciu chrztu zapowiedział, że nie będzie występował w niedzielnych meczach. Był jednak największą gwiazdą tahitańskiej ligi. Jego drużyna wymogła więc na miejscowym związku organizowanie meczów w soboty i dzięki temu mógł kontynuować swoją karierę. Naea miał mniej szczęścia. Z pewnością dla wielu mieszkańców Tahiti, decyzja Bennetta była trudna do zaakceptowania, zwłaszcza że ten niewielki kraj stanął u progu olbrzymiego sukcesu. Sam zawodnik swoją postawą na trybunach podczas meczu finałowego pokazał, że długo mierzył się z tym dylematem. Wiedział, że zawiódł wielu swoich rodaków, ale pozostał wierny własnym zasadom, dzięki którym jest tym, kim jest. Pokazał, że futbol oczywiście jest najważniejszy. Tyle, że z tych rzeczy mniej ważnych.

Tekst ukazał się także na portalu Retro Futbol

Komentarze