Część ekspertów uważała, że jest eksperymentem radzieckich
naukowców. Rywale bali się z nim walczyć, choć on sam uznawał, że
najtrudniejszym przeciwnikiem w jego życiu była… lodówka. Niósł flagę
olimpijską aż trzech państw, a na koniec został jednym z głównych przybocznych
Władimira Putina. Najlepszy zapaśnik w historii, który będąc o krok od Olimpu,
spadł z samego szczytu. „Rosyjski Niedźwiedź” Aleksander Karelin.
Noworodek gigant
Praktycznie od dnia narodzin Karelin przerastał swoich
rówieśników. W dniu przyjścia na świat ważył 5,5 kilograma. Wychowywał się w
Nowosybirsku, gdzie polował na lisy i sobole, jeździł na nartach, grał w
siatkówkę i koszykówkę. Szybko rósł i nabierał masy, dlatego w wieku 13 lat do
sekcji zapaśniczej zaprosił go trener Wiktor Kuźniecow, z którym pracował
zresztą do samego końca.
Od początku widać było, że na Syberii narodził się wielki
talent. Ciężka praca i niesamowite warunki fizyczne błyskawicznie zaczęły
przynosić efekty. W 1985 roku przyszedł jednak pierwszy kryzys. Podczas zajęć
złamał kość udową i matka zabroniła mu dalszego uprawiania zapasów. Aleksander
był zawzięty, ale jego rodzicielka także i postanowiła spalić jego zapaśniczy
strój. On jednak nalegał, bo nie mógł zostawić czegoś, czemu poświęcił nawet
nogę. I postawił na swoim.
Po czterech latach treningów został mistrzem świata
juniorów. W 1987 roku w mistrzostwach Związku Radzieckiego doznał pierwszej w
życiu porażki, przegrywając z doświadczonym Igorem Rostorockim. Okazało się, że
była to pierwsza i zarazem ostatnia przegrana z krajowym rywalem. Aż do końca
kariery w 2000 roku żaden inny Rosjanin nie był w stanie podjąć rywalizacji z
gigantem z Syberii.
Bestia o duszy humanisty
Jego wizerunek z maty zapaśniczej i postura niedźwiedzia
mocno kontrastowały z zainteresowaniami Karelina. Od małego uwielbiał czytać,
głównie dzieła Fiodora Dostojewskiego, był też fanem opery i baletu. Uwielbiał
czytać wiersze, bardzo dobrze się uczył, co miało zaprocentować również po
zakończeniu kariery.
Sport jednak był jego żywiołem, choć w zasadzie od początku
musiał zmagać się z krzywdzącymi opiniami, jakoby był wytworem radzieckich
naukowców. Co prawda zdarzali się zawodnicy o masie 130 kilogramów, ale w
zasadzie żaden z nich nie był tak gibki jak Karelin. Nikt też nie dorównywał mu
siłą. Rosjanin rzucał swoimi rywalami niczym workami kartofli, potrafił wynieść
w górę dużo cięższych od siebie rywali z niezwykła lekkością. Stąd podejrzenia,
że jego talent narodził się nie na sali treningowej, ale w laboratorium.
Pojawiały się plotki, że jest pierwszym z superżołnierzy, których próbują
stworzyć naukowcy z ZSRR. Nigdy jednak żadna kontrola antydopingowa nie dała
choćby cienia podejrzeń.
Jego sława bardzo szybko zaczęła wykraczać poza kraj i już
podczas igrzysk w Seulu, na których był chorążym reprezentacji ZSRR, zdobył
swoje pierwsze złoto. Podobnie zresztą było cztery lata później w Barcelonie,
gdzie jako chorąży Wspólnoty Niepodległych Państw, nie dał szans rywalom.
Historia powtórzyła się również w Atlancie. Tam z kolei wystąpił jako chorąży
Rosji, co sprawiło, że niósł trzy różne flagi i pod każdą sięgał po złoto.
Krążków z najcenniejszego kruszcu z mistrzostw świata, Europy czy kraju miał
zresztą na pęczki. Bawił się rywalami, którzy coraz częściej przegrywali
pojedynki z nim jeszcze przed wejściem na matę. Doszło do tego, że jego rywal z
olimpijskiego finału w 1992 roku, mimo porażki, był zadowolony, bo udało mu się
przetrwać walkę bez kontuzji.
„Mój najtrudniejszy rywal? Lodówka”
Sam Karelin wiedział doskonale, że przeciwnicy się go boją.
W jednym z wywiadów przyznał, że mimo całej swojej skromności zdaje sobie
sprawę z sytuacji. Czasem wystarczyło jego spojrzenie i kwestią czasu było,
kiedy przeciwnik się podda. Znamienne były mistrzostwa świata w 1990 roku,
kiedy najdłuższy pojedynek z udziałem Karelina trwał niecałe trzy minuty,
natomiast najkrótszy 26 sekund. Sam zawodnik swoją przewagę tłumaczył po prostu
niezwykle ciężkim treningiem. - Każdego dnia trenuję tak ciężko, jak oni nie
przepracowali choćby jednego dnia w życiu.
Podobno wyciskał na ławce ponad 200 kilogramów na każdym
treningu. Nic dziwnego, że potem na macie potrafił rzucić każdym rywalem. Jego
nadludzką wręcz siłę pokazuje zresztą historia, którą przedstawił kiedyś w
rozmowie ze „Sports Illustrated”. Karelin zapytany o to, kto był jego
najtrudniejszym rywalem, odparł, że lodówka. Rosjanin był w swoim kraju
niezwykle popularny i otrzymywał od różnych firm nagrody i prezenty. Mieszkał w
bloku bez windy i kiedy otrzymał 180-kilogramową lodówkę, wypełnioną wiktuałami,
pojawił się problem z transportem. Rozwiązał go sam zapaśnik, który chwycił
lodówkę „w pasie”, jak to czynił z rywalami i po prostu zaniósł ją do swojego
mieszkania. Na ósme piętro!
Nie był to zresztą jedyny przypadek, świadczący o jego
ponadprzeciętnych możliwościach. Podczas jednej z walk doznał złamania żebra,
co dla większości zawodników byłoby równoznaczne z końcem pojedynku. Karelin
jednak ani myślał odpuszczać. Nie zszedł z maty i oczywiście wygrał. Na
pytanie, dlaczego nie przerwał walki odpowiedział, że z tak błahego powodu, jak
jedno żebro, nie schodzi się z maty.
Spadek z Olimpu
Na igrzyska do Sydney Karelin jechał jako murowany faworyt.
Nie przegrał pojedynku od 1987 roku i w zasadzie złoty medal, czwarty w
kolekcji, już zawieszono na jego szyi. Do finału szedł jak burza i już w
zasadzie zasiadał na zapaśniczym Olimpie. Przed pojedynkiem o złoto na
ceremonii pojawił się ówczesny przewodniczący MKOL Juan Antonio Samaranch, bo
chciał osobiście uhonorować rosyjskiego gladiatora, który zapowiadał, że to
jego ostatni pojedynek w życiu.
W finale z Karelinem miał walczyć niepozornym Amerykanin
Rulon Gardner, który z wyglądu bardziej przypominał częstego bywalca
McDonalds’ów niż gladiatora. Nikt nie dawał mu większych szans, nawet jego
żona, przed pojedynkiem martwiła się, że może mu się stać krzywda, bo jak
stwierdziła w telewizji, kilku rywali Rosjanina skończyło z kontuzjami.
Okazało się jednak, że u Gardnera pod fałdami tłuszczu,
kryło się całkiem spore serce do walki. Przez większą część pojedynku
Amerykanin starał się unikać chwytów Rosjanina i nie pozwolić, by stała mu się
krzywda. I bardzo długo mu się to udawało. W drugiej rundzie, przy stanie 0:0,
nastąpiło losowanie, który z zawodników ma wykonać zapięcie klamry. Wypadło na
Karelina, ale w pewnym momencie popełnił niezwykle kosztowny błąd i zerwał
klamrę, co jest niedozwolone.
Punkt został zapisany na konto Gardnera, który tym samym
wyszedł na prowadzenie. Ówczesne przepisy mówiły jednak, że aby wygrać, należy
mieć minimum trzy punkty przewagi, zasądzono więc dogrywkę. Jak się wydawało,
był to koniec marzeń Amerykanina o wygranej. Karelin dostał dodatkowy czas na
wykonanie punktowanej akcji i zdobycie złotego medalu. Starał się atakować, ale
jego rywal robił wszystko, żeby mu to uniemożliwić. Trudno mówić o pojedynku,
była to raczej dramatyczna próba uniknięcia walki. Skuteczna.
Pięć sekund przed końcem czasu Karelin zrezygnował z prób
ataku i coś, co wydawało się niemożliwe, stało się faktem. Mistrzem olimpijskim
został Gardner, a Rosjanin doznał pierwszej porażki od trzynastu lat. Była to
jego ostatnia walka w karierze. Wygrał 887, przegrał dwie…
Gladiator został klaunem
Jego porażka była sensacją. Gazeta „New York Daily News” na
swojej okładce dała tytuł „Człowiek pokonał Supermana”, co doskonale oddawało,
jak wielkie wydarzenie miało miejsce w Sydney. Dla Karelina zaczynał się jednak
nowy rozdział, który swój początek miał rok przed igrzyskami. Zapaśnik wszedł
do polityki, na wyraźne zaproszenie Władimira Putina.
Początkowo olbrzym z Nowosybirska zasiadał w Dumie, czując
się tam bardzo źle. Z sarkazmem mówił, że nagle zaczęto wymagać od niego, żeby
wypowiadał się na każdy temat, żartował, śpiewał i tańczył. Mówił, że czuł się
jak klaun, a polityka była dla niego upokarzająca. Z pomocą przyszły mu jednak
szerokie horyzonty i wyższe wykształcenie. W 2002 roku uzyskał tytuł doktora na
Akademii Wychowania Fizycznego w Petersburgu. Nieco później zaczął też
działalność w komisji spraw zagranicznych. I tak krok po kroku coraz lepiej
czuł się na politycznych salonach. Wiedział, jak się odnaleźć wśród wielkich
tego świata, mimo aparycji budowlańca potrafił rozprawiać zarówno o rosyjskiej
poezji, jak i o stosunkach międzynarodowych. Trudno jednoznacznie ocenić, czy w
swojej działalności politycznej miał równie imponujący rezultat, jak w karierze
zapaśniczej, ale z pewnością po kilku latach „treningów” poczuł się tam równie
dobrze jak na macie.
Karelin z pewnością był jednym z najlepszych sportowców XX
wieku. Wygrał wszystko, co było możliwe, jego gablota z medalami waży więcej,
niż on w chwili narodzin, a jak sami wspomnieliśmy, był noworodkiem-gigantem.
Los dał mu niezwykłe warunki fizyczne, ale i zabrał jeden z największych
momentów chwały. Mimo wszystko „Aleksander Wielki” na stałe zapisał się w
historii sportu. Był superżołnierzem, choć wbrew plotkom, stworzyła go natura,
a nie radzieckie laboratoria.
Komentarze
Prześlij komentarz